Żywy cel (Deadly Prey) (1987) - recenzja

Historia Dziesiątej Muzy to nie tylko Bergman, Kieślowski i Yasujiro Ozu. Nie zna kina ten, kto nie zna tanich filmów VHS z lat osiemdziesiątych, a Żywy cel to ich godny reprezentant.

Zacznijmy od początku. W 1924 roku amerykański pisarz i scenarzysta Richard Connell popełnił opowiadanie The Most Dangerous Game. Connell potrafił wymyślać historie, jakiś czas potem nawet otrzymał nominację do Oskara za najlepszy scenariusz oryginalny. The Most Dangerous Game opowiada o grupie myśliwych, którzy zamiast na zwierzęta organizuje polowanie na ludzi. Konkretnie na jednego człowieka, by naprawdę się sprawdzić.

Opowiadaniem zainteresowano się w Hollywood i powstało kilka filmów mniej lub bardziej inspirowanych "ludzkim safari". Absolutnie kultowym tytułem w tym gronie jest Żywy cel, C-klasowa produkcja czerpiąca  pełnymi garściami z Ramba.

Nasz protagonista, Michael Danton, z ociąganiem wstaje z łóżka, by iść do pracy. Przygotowują z żoną śniadanie, a w międzyczasie wyskakuje wyrzucić śmieci. Nie dociera do kubła, bo po drodze zgarnia go kilku zbirów, wciąga do furgonetki i znika. Okazuje się, że niedaleko Los Angeles grupa najemników ćwiczy się w swoim fachu, polując na ludzi. Tym razem jednak wybrali zły cel, bo odziany jedynie w szorty Danton, były komandos z Wietnamu, jest śmiertelnie niebezpieczny i rychło łowcy stają się zwierzyną łowną.

To nie jest zwykły film klasy C, jeden z wielu tytułów skierowanych na rynek video w latach 80., powielających schematy z bardziej kasowych filmów. To jest ich reprezentant, wzorzec, model idealny. Żywy cel jest złym filmem ze złymi dialogami, mnóstwem nielogiczności (po co zabijać kogoś karabinem, który mam pod ręką, skoro mogę wystrugać sobie oszczep), robionym bez budżetu. Ale to też film z tych, że są tak złe aż dobre. Nie jest to pastisz, nie ma puszczania oka do widza, jak to mają w zwyczaju Rodriguez czy Tarantino, spośród mainstreamowych reżyserów najbardziej przesiąknięci estetyką B-klasowego kina. Żywy cel jest robiony na serio, na bardzo serio. Tani filmowy hamburger, nieświadomie doprawiony zabawnymi odzywkami i "GIF-ogennymi" scenami.

W ostatecznym rozrachunku tragiczny sensacyjniak, będący jednocześnie niezłą rozrywka. A Michael Danton w galerii niezniszczalnych filmowych herosów może spokojnie ustawić się obok Maczety.

Ocena: 3

Żywy Cel (Deadly Prey), USA 1987, reż. David A. Prior, wyst. Ted Prior, David Campbell

Komentarze

Popularne posty